sobota, 28 marca 2015

Cena życia - część 3.

Tym razem bez bezsensownych wstępów...
Zapraszam do lektury i komentowania:





Mark oparty o maskę DeLoreana wpatrywał się w bezchmurne nocne niebo. Z dala od szumu wielkich miast, spalin i świateł, noc wcale nie była czarna. Dopiero tutaj można było zobaczyć, jak wieloma kolorami, jak wieloma gwiazdami usiany jest nieboskłon. Graffen po raz kolejny uniósł głowę i spojrzał na lśniącą, pastelową wstęgę Drogi Mlecznej.
Gwiazdy. Zachwycające.
Graffen w poprzednim życiu nigdy nie patrzył w niebo. Dopiero Tokijczyk zdołał mu pokazać jego piękno. Symetrię i matematyczną dokładność. Regularność opisywana oczywistymi wzorami. Wzorami wszechświata. Wzorami rzeczywistości. Czasu.
A Lily i tak powiedziałaby, że wciąż nie wiem, czym są gwiazdy – uśmiechnął się do siebie w myślach – Że nie rozumiem ich głębi.
Lily potrafiła godzinami rozprawiać z Anteą o naturze piękna. Zawsze to robiły, kiedy spotykaliśmy się nad jeziorem.
Piękno.
Abstrakcja.
Czyli klucz do władzy nad czasem.
Głupstwo.
Jeden Bóg włada czasem.
Śmiertelnicy mogą go tylko czasem oszukać.


* * *


            Tyrona obudził dźwięk klaksonu i rozrywający bębenki pisk opon. Michael potrzebował kilku sekund, żeby się całkowicie rozbudzić i zorientować w sytuacji. Widok przecierającego zmęczone oczy Graffena kazał Waldo przypuszczać, że jego towarzysz przysnął za kierownicą. Bluzgi kierowcy stojącego niemal w poprzek drogi Mercedesa zdawały się potwierdzać przypuszczenie Schaeffera.
Tyron wytarł okulary w swój znoszony golf i zaproponował:
 - Może zmienię cię za kółkiem?
 - Zwariowałeś!? – Michael mógłby przysiąc, że dyrektor podskoczył na fotelu – Ostatnim razem ledwo go odratowałem!
 - Wtedy to był przypadek – mruknął cicho Tyron.
 - Przypadek?! Twój zupełny brak wyczucia, a nie przypadek! – DeLorean był oczkiem w głowie Graffena – jednym z powodów tego stanu rzeczy był fakt, że kupił go w 1986 za cenę ośmiokrotnie wyższą od rynkowej. Pech chciał, że zakupu dokonał akurat tego dnia, kiedy Waldo po sześciu próbach zdołał w końcu zdobyć prawo jazdy. Chcąc pochwalić się przed przyjacielem nowym nabytkiem, Mark zaproponował Schaefferowi próbną jazdę. Na późniejsze pytania Millovicha, jak samochód znalazł się na dnie jeziora na głębokości trzech metrów żaden z programistów nie chciał udzielić odpowiedzi.
Tyron machnął ponaglająco dłonią.
 - Nie to nie, ale może już jedź, co? Blokujemy ruch.
 - Dobra, dobra – mruknął cicho Graffen i wykręcił na chodniku, omal przy tym nie potrącając kierowcy Mercedesa, który odwdzięczył się kolejną falą przekleństw.
Waldo dopiero teraz zaczął się rozglądać, i po chwili jego serce na moment zamarło. Za oknem widział leniwie płynącą rzekę i starą, rozpadającą się fabrykę.
 - Mówiłeś, że Tokijczyk mieszka w Paryżu – zaczął Tyron lekko podwyższonym głosem.
Opanuj się, idioto! Nie zdradź się! – zganił się w myślach.
Graffen wciąż rozdrażniony ostatnią wymianą zdań nie zauważył zmiany w głosie w przyjaciela i prychnął zirytowany:
 - Miło, że przynajmniej mnie słuchasz.
 - Tylko że my nie jesteśmy w Paryżu.
Mark gwałtownie zahamował i wyłączył silnik.
 - Bo Tokijczyk mieszka pod Paryżem! Zadowolony? Jego dom jest dwie przecznice na północ. Powinieneś trafić – powiedział Szwajcar wychodząc z samochodu. Tyron szybko poszedł w jego ślady.
 - A ty dokąd? – spytał rozmasowując kark po kilkugodzinnej jeździe.
 - Skoro już tu jesteśmy, to ja pójdę się dowiedzieć o Lily – odparł lekko zakłopotany, jakby nagle zupełnie zapomniał o tym, że jest obrażony - Nie musimy przecież obaj iść po Takeho.
 - Jasne, ale przecież nikt nie wie, gdzie ona mieszka – Tyron odruchowo uniósł dłoń, by pogładzić brodę. Gdy natrafił na pustkę, zaklął w myślach. Ciągle zapominał, że zmieniając tożsamość musiał też zmienić wygląd – oczywiste wydawało się zatem zgolenie pielęgnowanej od czasu „narodzin” Franza Hoppera bujnej brody.
 - Nikt, poza jej siostrą.
Michael chwilę szukał w pamięci różnych faktów z przeszłości.
I głośno się roześmiał.
 - Minęło 10 lat, a ty jej się nawet nie oświadczyłeś!? – wykrztusił, niemal dusząc się przy tym ze śmiechu.
 - Tego nie powiedziałem! – spróbował bronić się Mark.
 - A co, jeśli w tym czasie znalazła sobie już innego?
 - Nie znalazła, bez obaw – Graffen spróbował innej linii obrony, zaczepnego tonu, jednak od razu dał się zbić z tropu.
 - Szpiegujesz ją? – spytał już niemal opanowany Waldo. Jednak nie trwało to długo - zakłopotana mina dyrektora wywołała od razu kolejną salwę śmiechu. Po chwili Schaeffer postanowił zlitować się nad przyjacielem:
 - Dobra, idź już do tej Julii.
 - Suzanne – poprawił odruchowo programistę.
Tyron uniósł znacząco jedną brew, a Graffen odwrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę.
 - Romeo! Kluczyki w stacyjce! – krzyknął jeszcze do Szwajcara, ale ten tylko niedbale machnął ręką, próbując zachować twarz. Michael oparł się o maskę DeLoreana i mruknął sam do siebie:
 -  Czas to kpina. Śmiech – tego trzeba ludzkości!




/qazqweop

 

niedziela, 1 marca 2015

Cena życia - kontynuacja

Cóż, mam rozpoczęte kilka Dzienników Lyoko, ale wszystkie trzy wydają mi się zbyt banalne, żeby je opublikować. Wiem, wiem, przed chwilą pisałem, że tutaj wstawiam wszystko na żywca...
Otóż tak, ale tylko kiedy to mi się podoba :)
Ale że coś opublikować trza, to proponuję początek kontynuacji "Ceny życia". Początkowo tamto opowiadanie miało być one-shotem, a w zasadzie miniaturką, ale pojawiły się pewne okoliczności i doszedłem do wniosku, że czemu by nie pociągnąć tego dalej.


Tak więc zapraszam do komentowania i miłej lektury:





Podmuch zimnego, porywistego wiatru wzburzył taflę Jeziora Genewskiego. Michael Tyron nieśpiesznym krokiem podszedł do brzegu i zaczął lustrować dno. Pierwsze promienie słońca wyłaniającego się majestatycznie zza górskich szczytów wyławiały kolejne skały ukryte tuż pod powierzchnią wody.
Tyle wspomnień.
Świadomość Tyrona popłynęła przez lata, te zasłużone i te skradzione, przez ostatnie dni, czasy Lyoko i czasy Franza Hoppera.
To tu zawsze się spotykali. Cała siódemka. Siedmioro idealistów. Geniuszy.
I to tu oświadczył się Antei. Nie Michael, nie Franz. Waldo.
Kolejny podmuch porwał Tyrona z powrotem do rzeczywistości.
Mężczyzna spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta. Czas ruszać.
Czas. Kapryśny sprzymierzeniec.
Informatyk roześmiał się głośno na taką refleksję. Tym razem dam sobie czas – pomyślał. Ukradłem go już zbyt wiele.
I jeszcze raz pozwolił sobie zachwycić się pięknem ośnieżonych szczytów i głębią jeziora. W głowie same pojawiły się słowa Słowackiego recytowane przed laty dla wybranki serca: „Przywykłem do nich, kocham te gwiazdy jeziora.”

* * *

 - Zapraszam. Pan Graffen może już pana przyjąć.
Tyron wstał z krzesła, skłonił się młodej sekretarce i przemknął między kolejnymi uczniami liceum spieszącymi do swoich klas. Po chwili znalazł się przed gabinetem dyrektora i energicznie zapukał. Sekretarka wyminęła go z gracją i otworzyła drzwi.
 - Wygłuszane – szepnęła kobieta i z powrotem wyszła na korytarz.
Widząc gościa dyrektor zaprosił przybyłego gestem do zajęcia miejsca na małej kanapie i wstał od biurka. Gdy tylko Michael zamknął drzwi, Graffen wyciągnął do niego dłoń i zaczął:
 - Witam pana. Czym mogę panu służyć?
 - Informacjami, oczywiście.
 - Oczywiście. Cóż za cynizm, panie…
 - Tyron. Michael Tyron.
 - Nie przypominam sobie ucznia o takim nazwisku w mojej szkole – zamyślił się dyrektor.
Programista zdjętą kurtkę powiesił na ramieniu fotela, rozsiadł się wygodnie, złożył dłonie i dopiero wtedy się odezwał:
 - Może przejdźmy już do sedna sprawy. To ty mnie wyciągnąłeś, Mark?
 - Wypraszam sobie – odparł zirytowany obcesowym zachowaniem bruneta – ale nie pamiętam, żebyśmy przeszli na „ty”.
 - Więc co mam zrobić, żebyś sobie o tym przypomniał. Podać jakieś hasło? Jakiś kod? Może kod: Scypion?
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał Graffen. Lekko zdezorientowany dopiero po chwili zrozumiał w pełni znaczenie słów, które właśnie padły. Przełknął ślinę i zapytał:
 - Millovich?  
 - Zdjęli go w sierpniu ’93.
Tyron powiedział to tak swobodnym tonem, jakby chodziło o datę urodzin, a nie śmierci.
 - Więc kim ty jesteś?
Michael powoli wstał, zdjął okulary i rzucił je na dyrektorskie biurko.
 - Wiesz.
Umysł Graffena pracował na najwyższych obrotach. Zaczął łączyć fakty. Wszystko, co wiedział powoli układało się w zrozumiałą historię. To, co się stało po pamiętnym 3 września 1988 było jedną wielką niewiadomą, jednak Mark odnalazł już wiele elementów. A teraz kolejny fragment układanki wskoczył na swoje miejsce.
 - Waldo.
 - Tak.
Graffenowi nagle zakręciło się w głowie. Zszokowany wyjął z barku dwa kieliszki i butelkę czerwonego wina. Nalał do pełna i podał naczynie Tyronowi. Dobrze wiedział, że Schaeffer nie pił alkoholu. Poza jednym wyjątkiem.
 - To wino Lily.
 - Wiem – odparł wciąż swobodnym tonem i spróbował napoju – Wszędzie poznam ten zapach.
Zapadła cisza. Po chwili przerwał ją Graffen.
 - Musisz mi powiedzieć, gdzie byłeś przez ostatnie 10 lat.
 - Masz na myśli 10 zgubionych lat, tak?
Markowi odebrało mowę. Po raz kolejny w ciągu ostatnich pięciu minut.
 - Udało ci się? – wykrztusił w końcu.
 - Tak. Skradłem 10 lat, by zgubić drugie tyle. I wróciłem. Ale nie samodzielnie. Ktoś mi pomógł.
 - I kto?
 - No raczej któreś z nas.
 - Tak, no tak… Bo kto inny? – Graffen potarł brodę z zamyśleniem – Ale skoro to ani nie ty, ani nie ja, a Millovich też nie żyje… jedziemy do Paryża!
Mark zaczął sprawnie chować do szafek wszystkie dokumenty i robić porządek w gabinecie.
 - Tak od razu? – tym razem to Tyron się zdziwił. Po chwili jednak zrozumiał, że w dyrektorze obudził się jego stary przyjaciel, Mark Graffen. Ten, z którym kradł czas. – A kto mieszka w Paryżu?
 - Tokijczyk.
 
 

/qazqweop