sobota, 28 marca 2015

Cena życia - część 3.

Tym razem bez bezsensownych wstępów...
Zapraszam do lektury i komentowania:





Mark oparty o maskę DeLoreana wpatrywał się w bezchmurne nocne niebo. Z dala od szumu wielkich miast, spalin i świateł, noc wcale nie była czarna. Dopiero tutaj można było zobaczyć, jak wieloma kolorami, jak wieloma gwiazdami usiany jest nieboskłon. Graffen po raz kolejny uniósł głowę i spojrzał na lśniącą, pastelową wstęgę Drogi Mlecznej.
Gwiazdy. Zachwycające.
Graffen w poprzednim życiu nigdy nie patrzył w niebo. Dopiero Tokijczyk zdołał mu pokazać jego piękno. Symetrię i matematyczną dokładność. Regularność opisywana oczywistymi wzorami. Wzorami wszechświata. Wzorami rzeczywistości. Czasu.
A Lily i tak powiedziałaby, że wciąż nie wiem, czym są gwiazdy – uśmiechnął się do siebie w myślach – Że nie rozumiem ich głębi.
Lily potrafiła godzinami rozprawiać z Anteą o naturze piękna. Zawsze to robiły, kiedy spotykaliśmy się nad jeziorem.
Piękno.
Abstrakcja.
Czyli klucz do władzy nad czasem.
Głupstwo.
Jeden Bóg włada czasem.
Śmiertelnicy mogą go tylko czasem oszukać.


* * *


            Tyrona obudził dźwięk klaksonu i rozrywający bębenki pisk opon. Michael potrzebował kilku sekund, żeby się całkowicie rozbudzić i zorientować w sytuacji. Widok przecierającego zmęczone oczy Graffena kazał Waldo przypuszczać, że jego towarzysz przysnął za kierownicą. Bluzgi kierowcy stojącego niemal w poprzek drogi Mercedesa zdawały się potwierdzać przypuszczenie Schaeffera.
Tyron wytarł okulary w swój znoszony golf i zaproponował:
 - Może zmienię cię za kółkiem?
 - Zwariowałeś!? – Michael mógłby przysiąc, że dyrektor podskoczył na fotelu – Ostatnim razem ledwo go odratowałem!
 - Wtedy to był przypadek – mruknął cicho Tyron.
 - Przypadek?! Twój zupełny brak wyczucia, a nie przypadek! – DeLorean był oczkiem w głowie Graffena – jednym z powodów tego stanu rzeczy był fakt, że kupił go w 1986 za cenę ośmiokrotnie wyższą od rynkowej. Pech chciał, że zakupu dokonał akurat tego dnia, kiedy Waldo po sześciu próbach zdołał w końcu zdobyć prawo jazdy. Chcąc pochwalić się przed przyjacielem nowym nabytkiem, Mark zaproponował Schaefferowi próbną jazdę. Na późniejsze pytania Millovicha, jak samochód znalazł się na dnie jeziora na głębokości trzech metrów żaden z programistów nie chciał udzielić odpowiedzi.
Tyron machnął ponaglająco dłonią.
 - Nie to nie, ale może już jedź, co? Blokujemy ruch.
 - Dobra, dobra – mruknął cicho Graffen i wykręcił na chodniku, omal przy tym nie potrącając kierowcy Mercedesa, który odwdzięczył się kolejną falą przekleństw.
Waldo dopiero teraz zaczął się rozglądać, i po chwili jego serce na moment zamarło. Za oknem widział leniwie płynącą rzekę i starą, rozpadającą się fabrykę.
 - Mówiłeś, że Tokijczyk mieszka w Paryżu – zaczął Tyron lekko podwyższonym głosem.
Opanuj się, idioto! Nie zdradź się! – zganił się w myślach.
Graffen wciąż rozdrażniony ostatnią wymianą zdań nie zauważył zmiany w głosie w przyjaciela i prychnął zirytowany:
 - Miło, że przynajmniej mnie słuchasz.
 - Tylko że my nie jesteśmy w Paryżu.
Mark gwałtownie zahamował i wyłączył silnik.
 - Bo Tokijczyk mieszka pod Paryżem! Zadowolony? Jego dom jest dwie przecznice na północ. Powinieneś trafić – powiedział Szwajcar wychodząc z samochodu. Tyron szybko poszedł w jego ślady.
 - A ty dokąd? – spytał rozmasowując kark po kilkugodzinnej jeździe.
 - Skoro już tu jesteśmy, to ja pójdę się dowiedzieć o Lily – odparł lekko zakłopotany, jakby nagle zupełnie zapomniał o tym, że jest obrażony - Nie musimy przecież obaj iść po Takeho.
 - Jasne, ale przecież nikt nie wie, gdzie ona mieszka – Tyron odruchowo uniósł dłoń, by pogładzić brodę. Gdy natrafił na pustkę, zaklął w myślach. Ciągle zapominał, że zmieniając tożsamość musiał też zmienić wygląd – oczywiste wydawało się zatem zgolenie pielęgnowanej od czasu „narodzin” Franza Hoppera bujnej brody.
 - Nikt, poza jej siostrą.
Michael chwilę szukał w pamięci różnych faktów z przeszłości.
I głośno się roześmiał.
 - Minęło 10 lat, a ty jej się nawet nie oświadczyłeś!? – wykrztusił, niemal dusząc się przy tym ze śmiechu.
 - Tego nie powiedziałem! – spróbował bronić się Mark.
 - A co, jeśli w tym czasie znalazła sobie już innego?
 - Nie znalazła, bez obaw – Graffen spróbował innej linii obrony, zaczepnego tonu, jednak od razu dał się zbić z tropu.
 - Szpiegujesz ją? – spytał już niemal opanowany Waldo. Jednak nie trwało to długo - zakłopotana mina dyrektora wywołała od razu kolejną salwę śmiechu. Po chwili Schaeffer postanowił zlitować się nad przyjacielem:
 - Dobra, idź już do tej Julii.
 - Suzanne – poprawił odruchowo programistę.
Tyron uniósł znacząco jedną brew, a Graffen odwrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę.
 - Romeo! Kluczyki w stacyjce! – krzyknął jeszcze do Szwajcara, ale ten tylko niedbale machnął ręką, próbując zachować twarz. Michael oparł się o maskę DeLoreana i mruknął sam do siebie:
 -  Czas to kpina. Śmiech – tego trzeba ludzkości!




/qazqweop

 

niedziela, 1 marca 2015

Cena życia - kontynuacja

Cóż, mam rozpoczęte kilka Dzienników Lyoko, ale wszystkie trzy wydają mi się zbyt banalne, żeby je opublikować. Wiem, wiem, przed chwilą pisałem, że tutaj wstawiam wszystko na żywca...
Otóż tak, ale tylko kiedy to mi się podoba :)
Ale że coś opublikować trza, to proponuję początek kontynuacji "Ceny życia". Początkowo tamto opowiadanie miało być one-shotem, a w zasadzie miniaturką, ale pojawiły się pewne okoliczności i doszedłem do wniosku, że czemu by nie pociągnąć tego dalej.


Tak więc zapraszam do komentowania i miłej lektury:





Podmuch zimnego, porywistego wiatru wzburzył taflę Jeziora Genewskiego. Michael Tyron nieśpiesznym krokiem podszedł do brzegu i zaczął lustrować dno. Pierwsze promienie słońca wyłaniającego się majestatycznie zza górskich szczytów wyławiały kolejne skały ukryte tuż pod powierzchnią wody.
Tyle wspomnień.
Świadomość Tyrona popłynęła przez lata, te zasłużone i te skradzione, przez ostatnie dni, czasy Lyoko i czasy Franza Hoppera.
To tu zawsze się spotykali. Cała siódemka. Siedmioro idealistów. Geniuszy.
I to tu oświadczył się Antei. Nie Michael, nie Franz. Waldo.
Kolejny podmuch porwał Tyrona z powrotem do rzeczywistości.
Mężczyzna spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta. Czas ruszać.
Czas. Kapryśny sprzymierzeniec.
Informatyk roześmiał się głośno na taką refleksję. Tym razem dam sobie czas – pomyślał. Ukradłem go już zbyt wiele.
I jeszcze raz pozwolił sobie zachwycić się pięknem ośnieżonych szczytów i głębią jeziora. W głowie same pojawiły się słowa Słowackiego recytowane przed laty dla wybranki serca: „Przywykłem do nich, kocham te gwiazdy jeziora.”

* * *

 - Zapraszam. Pan Graffen może już pana przyjąć.
Tyron wstał z krzesła, skłonił się młodej sekretarce i przemknął między kolejnymi uczniami liceum spieszącymi do swoich klas. Po chwili znalazł się przed gabinetem dyrektora i energicznie zapukał. Sekretarka wyminęła go z gracją i otworzyła drzwi.
 - Wygłuszane – szepnęła kobieta i z powrotem wyszła na korytarz.
Widząc gościa dyrektor zaprosił przybyłego gestem do zajęcia miejsca na małej kanapie i wstał od biurka. Gdy tylko Michael zamknął drzwi, Graffen wyciągnął do niego dłoń i zaczął:
 - Witam pana. Czym mogę panu służyć?
 - Informacjami, oczywiście.
 - Oczywiście. Cóż za cynizm, panie…
 - Tyron. Michael Tyron.
 - Nie przypominam sobie ucznia o takim nazwisku w mojej szkole – zamyślił się dyrektor.
Programista zdjętą kurtkę powiesił na ramieniu fotela, rozsiadł się wygodnie, złożył dłonie i dopiero wtedy się odezwał:
 - Może przejdźmy już do sedna sprawy. To ty mnie wyciągnąłeś, Mark?
 - Wypraszam sobie – odparł zirytowany obcesowym zachowaniem bruneta – ale nie pamiętam, żebyśmy przeszli na „ty”.
 - Więc co mam zrobić, żebyś sobie o tym przypomniał. Podać jakieś hasło? Jakiś kod? Może kod: Scypion?
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał Graffen. Lekko zdezorientowany dopiero po chwili zrozumiał w pełni znaczenie słów, które właśnie padły. Przełknął ślinę i zapytał:
 - Millovich?  
 - Zdjęli go w sierpniu ’93.
Tyron powiedział to tak swobodnym tonem, jakby chodziło o datę urodzin, a nie śmierci.
 - Więc kim ty jesteś?
Michael powoli wstał, zdjął okulary i rzucił je na dyrektorskie biurko.
 - Wiesz.
Umysł Graffena pracował na najwyższych obrotach. Zaczął łączyć fakty. Wszystko, co wiedział powoli układało się w zrozumiałą historię. To, co się stało po pamiętnym 3 września 1988 było jedną wielką niewiadomą, jednak Mark odnalazł już wiele elementów. A teraz kolejny fragment układanki wskoczył na swoje miejsce.
 - Waldo.
 - Tak.
Graffenowi nagle zakręciło się w głowie. Zszokowany wyjął z barku dwa kieliszki i butelkę czerwonego wina. Nalał do pełna i podał naczynie Tyronowi. Dobrze wiedział, że Schaeffer nie pił alkoholu. Poza jednym wyjątkiem.
 - To wino Lily.
 - Wiem – odparł wciąż swobodnym tonem i spróbował napoju – Wszędzie poznam ten zapach.
Zapadła cisza. Po chwili przerwał ją Graffen.
 - Musisz mi powiedzieć, gdzie byłeś przez ostatnie 10 lat.
 - Masz na myśli 10 zgubionych lat, tak?
Markowi odebrało mowę. Po raz kolejny w ciągu ostatnich pięciu minut.
 - Udało ci się? – wykrztusił w końcu.
 - Tak. Skradłem 10 lat, by zgubić drugie tyle. I wróciłem. Ale nie samodzielnie. Ktoś mi pomógł.
 - I kto?
 - No raczej któreś z nas.
 - Tak, no tak… Bo kto inny? – Graffen potarł brodę z zamyśleniem – Ale skoro to ani nie ty, ani nie ja, a Millovich też nie żyje… jedziemy do Paryża!
Mark zaczął sprawnie chować do szafek wszystkie dokumenty i robić porządek w gabinecie.
 - Tak od razu? – tym razem to Tyron się zdziwił. Po chwili jednak zrozumiał, że w dyrektorze obudził się jego stary przyjaciel, Mark Graffen. Ten, z którym kradł czas. – A kto mieszka w Paryżu?
 - Tokijczyk.
 
 

/qazqweop

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Cena życia

Powracam po... no, długiej przerwie.
Myślę, że nie ma sensu, żebym obiecywał, że notki będą pojawiać się regularnie. Bo nie będą.
Powiem szczerze, ten blog jest dla mnie swego rodzaju treningiem. Wrzucam tu miniaturki na podstawie serialu KL na szybko - napiszę i od razu publikuję. Nie jest to dla mnie żaden poważny projekt, ale po prostu... forma pisarskiego ćwiczenia.
Więc przepraszam stałych czytelników, którzy wchodzili na ten blog od samego początku < nie ma ich wielu, ale wiem, że są >. Wpisy będą pojawiać się całkowicie losowo. Raz wrzucę jeden na kwartał, raz trzy w ciągu tygodnia. Nie wiadomo.
Oprócz standardowych Dzienników Lyoko mogą się pojawić tutaj także niezależne, odchodzące od schematu projekty.
Na przykład teraz :)
Przedstawiam "Cenę życia" < tytuł roboczy, jak ktoś ma lepszy to proszę pisać w komentarzu :) >, taką moją drobną wariację na temat połączenia oryginalnego KL i Ewolucji. Ci, którzy znają mnie z strony kodlyoko.pl mogli widzieć już wcześniej tę historię. Jednak nawet takie osoby zapraszam do lektury - bo dokonałem kolejnej korekty.
Z spraw organizacyjnych jeszcze tylko informacja o Spisie Opowiadań O KL. Przeszedł on pewną metamorfozę, ale już wrócił i działa sprawnie - więc link do niego wraca na stronę główną.

Nie przedłużając więcej - zapraszam do lektury i komentowania!




- To chyba tutaj. Nie wygląda to zbyt solidnie – mruknął, krytycznie oceniając stan lin podwieszonych pod sufitem, w teorii umożliwiających bezpieczne zejście na parter starego budynku.
Wysoki brunet, ubrany w szeroką kurtkę khaki i ciemne jeansy wyjął z torby stary notes w grubej, skórzanej oprawie i zaczął go wertować w poszukiwaniu odpowiedniej strony. Przerzucał kartki z szkicami fabryki, mapami Paryża i okolic i innymi wskazówkami zostawionymi mu przez zleceniodawcę, aż znalazł zdjęcie blondyna w okularach i młodej dziewczyny o nienaturalnie różowych włosach. Mogli mieć co najwyżej po szesnaście lat. I oboje ześlizgiwali się po tych właśnie linach.
- Ciekawe, skąd pochodzi to zdjęcie?
Ostrożnym krokiem zbliżył się do zarwanych schodów i wychylił do przodu. Po chwili dojrzał zamontowaną na ścianie kamerę przemysłową skierowaną wprost na liny.
- To pewnie ta kamera to nagrała. Tylko skąd Szef wytrzasnął tą taśmę. I dlaczego sam nie wykonał zlecenia, skoro tu był?
Brunet nazywał Szefem każdego zleceniodawcę. Była to metoda dobra jak każda inna, zważając na to, że, zlecający misje woleli zwykle pozostawać anonimowymi – nikt by nie chciał, żeby ktokolwiek się dowiedział, że wynajmuje łowcę nagród.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Łowcę nagród, który w dodatku w razie potrzeby staje się łowcą głów.
Brunet westchnął, schował zeszyt do torby i, nabrawszy pewności siebie, złapał energicznie sznur i szybko ześlizgnął się na dół. Na parterze stwierdził, że liny są zdecydowanie wytrzymalsze, niż na to wyglądają. I na pewno były często używane. Chociażby przez te dzieciaki.
Mężczyzna podszedł do windy, która na pierwszy rzut oka mogła się wydawać zwykłą windą towarową. Brunet, po przestudiowaniu szczegółów zlecenia wiedział, że to bynajmniej nie kolejny rdzewiejący mechanizm w kolejnej opuszczonej fabryce.
To coś zdecydowanie cenniejszego.
Mężczyzna podszedł do drzwi i nachylił się nad przyciskiem wzywającym kabinę na parter. Wymacał palcami uchwyt i szarpnął. Blaszany panel upadł z hukiem na ziemię. Brunet zamarł w bezruchu i nasłuchiwał.
Cisza. Nikogo nie ma.
Zaklął cicho. Zwykle był bardziej ostrożny.
Przyjrzał się dokładniej odsłoniętemu właśnie terminalowi i szybko wprowadził sześciocyfrowy kod. Nie musiał nawet spojrzeć ponownie do swojego notesu – w ciągu kilku ostatnich dni nauczył się prostej sekwencji na pamięć. Gdy tylko wcisnął ostatni klawisz, stare mechanizmy ze zgrzytem obudziły się do życia, a stalowe drzwi uniosły się do góry, niby zapraszając mężczyznę do skorzystania z windy.
I, zgodnie z instrukcjami, dotarcia na poziom -3.
Kabina zjechała szybem na najniższe piętro, a siłowniki hydrauliczne z sykiem rozwarły ciężką, pancerną śluzę. Brunet zdziwiony uniósł jedną brew. Przed nim znajdowała się pusta hala.
Zgodnie z notatkami, powinien się tutaj znajdować jakiś potężny serwer. To chyba nie żart?
Brunet przez chwilę nasłuchiwał, a kiedy nie dosłyszał żadnych niepokojących dźwięków, zaniepokojony nie na żarty przekroczył próg hali.
W tym momencie z podłogi wysunął się wysoki, trzymetrowy cylinder.
- No jasne. Fotokomórka – szepnął mężczyzna i podszedł do lśniącej maszyny.
Ale się wystraszyłem – stwierdził z przekąsem w myślach – Chyba robię się na to za stary.
Brunet wzruszył ramionami i podszedł do potężnej maszyny. Superkomputer – to nie ulegało wątpliwości. Wyciągnął z torby zeszyt i otworzył go na rysunku cylindra, z starannie oznaczonymi dwoma elementami. Pierwszym był mały, żółty przycisk. Gdy mężczyzna go wcisnął, tuż obok z cichym sykiem otworzyła się niewielka klapka, ukazując dźwignię – główny bezpiecznik superkomputera. Łowca nagród bez zastanowienia włączył maszynę. W tej samej chwili w przestronnej hali zapaliły się wbudowane w ściany lampy i ze ścian zaczął dobiegać cichy szum, sygnalizujący pracę głównego agregatu.
Drugim zaznaczonym elementem był jeden z wielu dysków odpowiadających za pracę kwantowego serwera.. Brunet wcisnął go lekko, a ten ‘wyskoczył’ ze swojego miejsca. Mężczyzna wyjął z torby identyczny dysk i wsunął go na puste miejsce, a drugi odłożył na ziemię.
W tym momencie dobiegł go dziwny dźwięk.
Dźwięk aktywnego skanera.
Piętro wyżej, z jednego z trzech urządzeń pozwalających na wirtualizację w Lyoko i materializację w świecie rzeczywistym wysunął się korpulentny mężczyzna w białym fartuchu, z szarymi włosami i gęstą brodą i wąsami. Na nosie miał okulary z ciemnymi szkłami i wyraźnie się spieszył. Szybko wszedł po drabince na poziom -1 i dopadł klawiatury przy zestawie ekranów. Błyskawicznie wprowadził do wiersza poleceń kilka linijek, a na ekranie pojawiła się winda wjeżdżająca z powrotem na parter. Kolejne linijki kodu zablokowały windę między piętrami. Wtedy mężczyzna wyprostował się, rozciągnął palce i ponownie przystąpił do energicznego pisania. Na monitorach otwierały się i zamykały kolejne okna, a programista mruczał pod nosem.
- Zerwanie łączności z komputerem Belpois – jest. Dezaktywacja zabezpieczeń – jest. Aktywacja wieży – jest. Namierzanie celu – w toku. Transfer energii – gotowy. Przejęcie kontroli na celem – jest. Polecenie: przejdź do sali skanerów. Odblokowanie windy.

Nagle winda zatrzymała się między piętrami. Gdy minęło kilka sekund, a maszyna się nie włączała, Brunet podszedł do panelu kontrolnego i wcisnął przycisk. Gdy nic się nie stało, wściekły uderzył pięścią w obudowę i natychmiast zganił się w myślach, gdy usłyszał hałas wywołany przez uderzenie. Zaczął lustrować windę w poszukiwaniu wyjścia z pułapki. Jego wzrok padł na klapę w suficie kabiny. Mężczyzna spiął się i podskoczył. Zdołał znaleźć miejsce chwytu i otworzył właz. Sprawnie się podciągnął, w duchu ciesząc się z wielu godzin spędzonych na ciężkich ćwiczeniach na siłowni, i stanął na dachu kabiny. Spojrzał w górę i ocenił odległość. Czekała go wspinaczka po linach windy, ale to nie było dla niego problemem.
Nagle jakby z powietrza zmaterializował się gęsty, ciemny dym, który otoczył mężczyznę i zaczął się wdzierać do jego płuc. Brunet zakrztusił się, starając się pozbyć nieznanej substancji, i upadł na ziemię. Zwinął się w kłębek i zaczął trząść w konwulsyjnych drgawkach. Spróbował wstać, ale dym ograniczył całą widoczność i już po pierwszym kroku łowca nagród stracił oparcie pod stopami i z powrotem wpadł do kabiny. Gdy upadł ciężko na ziemię, czarna substancja dosłownie została wyrzucona z jego ciała.
- Co to było?! – wyjęczał.
Powoli podniósł powieki tylko po to, żeby zobaczyć, jak dym formuje się w klin i opada prosto na niego.
Poczuł jak jego ręce odpychają się od stalowej podłogi. Poczuł, jak jego ciało próbuje się utrzymać na jego nogach. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Nie mógł władać własnym ciałem! Nagle przed oczami pojawił mu się dziwny symbol. Trzy koncentryczne kręgi, i cztery odchodzę ramiona. Jak grot włóczni. Albo jak strzała. Albo jak oko.
Oko X.A.N.Y..
Kim jest X.A.N.A.? Dlaczego o nim pomyślałem?
Skąd wiem, że to on?
Nie! To nie X.A.N.A.! To Franz Hopper!
Kim jest X.A.N.A.? Kim jest Hopper?
Dlaczego wszystko jest takie…
Winda wróciła na poziom drugi. Łowca nagród chwiejnym krokiem podszedł do skanera. Uniósł nogę, żeby zrobić kolejny krok, gdy nagle z jego ust wypłynęły kłęby czarnego dymu. Cały zadrżał i wpadł do swojej stalowej trumny, bez świadomości.

- Transfer, skan i wirtualizacja. Dezaktywacja wieży w toku.
Brunet pojawił się nagle kilka metrów nad ziemią i upadł bez zmysłów na platformę do złudzenia przypominającą lodową krę. Tuż przed łowcą stał wysoki, przypominający wieżę cylinder oblepiony u podstawy dziwną czarną mazią, a jego poświata zmieniała właśnie barwę z zielonej na białą.
- Usuwanie śladów obecności. Usuwanie nagrań z kamer. Usuwanie historii superskanu. Usuwanie historii transferu.
Mężczyzna w końcu wstał, zjechał windą do superkomputera i ponownie zamienił miejscami dyski, których konfigurację zmienił brunet. Dodatkową kość pamięci złamał na pół i rzucił w kąt, razem z starym fartuchem. Zbliżył się do kwantowej maszyny, złapał za dźwignię i niemal czule szepnął:
- Żegnaj, Lyoko.
Po kilku minutach mężczyzna stał na moście przed fabryką i oparty o barierkę obserwował leniwie płynącą rzekę.
Myślał.
Myślał o przeszłości.
Myślał o przyszłości.
Myślał o młodym człowieku, którego przed chwilą skazał na śmierć. Przygryzł wargi. Czasem trzeba podejmować trudne decyzje. Wyjął z kieszeni paszport.
Franz Hopper.
Miał deja vu . Już kiedyś podjął taką decyzję. Ale… to było w innym życiu. Mężczyzna pozwolił paszportowi zsunąć się z dłoni i obserwował, jak jego tożsamość powoli ginie w odmętach rzeki.
Zawsze lubił góry. Już kiedyś mieszkał w Alpach.
- Może wrócę do Szwajcarii?
Wyjął z kieszeni drugi paszport. Nowy.
Nową tożsamość.
Michael Tyron.
- Walka trwa, X.A.N.A.. Walka trwa. 


/qazqweop

piątek, 12 grudnia 2014

W samo Serce

Jeremy Belpois, odcinek 53: "W samo Serce";
Miłej lektury...




 - Oho!
 - Co jest, Jeremy? – spytała Aelita.
 - Mamy towarzystwo. XANA wysłał masę potworów do Sektora V.
Choć działania XANY to nigdy powód do radości, ale do niepokoju, to tym razem w głębi duszy nawet się ucieszyłem. Cały plan omówiłem z Aelitą już dawno temu, ale przez ostatnie tygodnie nie mieliśmy żadnej aktywnej wieży – a teraz w końcu nadarza się okazja.
 - Pewnie się wściekł, że go znaleźliśmy.
 - Może i masz rację. Ale co w takim razie chce zrobić z tymi oddziałami?
 - Idę do skanera.
 - Dobra, zawiadomię resztę.
W kilka sekund podłączyłem się do miejskiej stacji nadawczej i przez fikcyjny numer stworzony przez Franza Hoppera specjalnie na potrzeby superkomputera połączyłem się z Ulrichem. Było to zdecydowanie lepsze, bezpieczniejsze, a przede wszystkim tańsze rozwiązanie od używania jako węzła mojej własnej komórki.
 - No to ekstra. Ale świetnie. – nim zdążyłem się odezwać, usłyszałem w słuchawce znudzony głos Ulricha.
 - Coś się stało?
 - Jeremy?
 - Alarm fabryka. XANA szykuje coś w Sektorze V, i nie mam pojęcia co. Bardzo mi się to nie podoba.
 - Dobra. No to ekstra.
 - Pospieszcie się. Nie ma aktywnej wieży i nie wiem, co jest grane. Jest z tobą Odd?
 - Nie.
 - A Yumi.
 - Tak, już lecimy.
 - Co go ugryzło? – mruknąłem, już po zakończeniu rozmowy.
 - Jeremy! – dobiegł mnie krzyk z sali skanerów.
 - Co jest? Aelita! – zerwałem się natychmiast z fotela, ale jej kolejne słowa natychmiast usadziły mnie z powrotem przy monitorach:
 - Czekam!
Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło, jednak drugą ręką już wklepywałem komendy transferu.
 - Transfer Aelity! – zacząłem swoją standardową już formułkę – Skan Aelity! Wirtualizacja!
Jeszcze nie skończyłem wprowadzać współrzędnych płaskowyżu w Sektorze Polarnym, a machinalnie wybierałem numer Odda. Po dwóch sygnałach w końcu się odezwał.
 - Tak?
 - Biegiem do fabryki, mamy tu…
 - Zaraz będę – przerwał mi wpół zdania. Cały Odd.
W oczekiwaniu na resztę skalibrowałem mapę i zaprogramowałem procedury transferu Yumi i chłopaków. Aelita wspomniała jeszcze raz czy dwa wspominała o szczegółach naszego planu, a ja w końcu zdjąłem okulary, oparłem się na fotelu i zacząłem wsłuchiwać się w ciszę fabryki. Udało mi się nawet wychwycić krzyk żerujących mew. Po kilku chwilach doszedł mnie jeszcze inny odgłos – pracy windy i otwieranych hydraulicznie wrót. Zerknąłem przez ramię i w windzie zobaczyłem tylko Ulricha. Tknięty jakimś przeczuciem odwróciłem cały fotel i spostrzegłem Yumi stojącą w przeciwległym krańcu kabiny. Poprztykali się o coś, czy jak?
 - Ej, no co jest? Co się stało? Hę? – odpowiedziało mi milczenie – Jakiś problem?
 - Nie. Nie ma żadnego problemu. Wśród przyjaciół – odparł Ulrich. W jego pozornie spokojnym głosie wychwyciłem nutkę ironii. Czy oni nie mogą po prostu ze sobą chodzić? Wzruszyłem ramionami i postanowiłem nie drążyć tematu. Ani nie czas na to, a Odd i tak pewnie pomęczy Ulricha w internacie.
 - Świetnie! To wielka ulga! – rzuciłem. Mam nadzieję, że sarkazm w tej wypowiedzi nie był aż tak mocno słyszalny. – To biegiem do skanerów. Aelita już tam jest.
Nim zakończyłem wirtualizację Yumi i Ulricha, usłyszałem ponownie odgłos pracującej windy i po chwili zobaczyłem Odda. Ciężko oddychał i opierał się o ścianę kabiny. Musiał chyba biec. Ale ponownie darowałem sobie pytania. XANA systematycznie wysyłał kolejne potwory to Piątki.
 - No, jesteś. Wszyscy już na ciebie czekają – rzuciłem, ale Odd już zeskakiwał po drabince piętro niżej. Nie tracąc ani chwili zainicjowałem gotowy już transfer, jednocześnie programując pojazdy: - Transfer Odda! Skan Odda! Wirtualizacja!
 - No to wio! – usłyszałem w słuchawce okrzyk Yumi.
 - Gdzie byłeś tak długo? – zaczął Ulrich.
 - Chyba już wiem, jak wrócić do waszej klasy.
 - Naprawdę!? Jak? – spytała Yumi.
 - Bardzo łatwo. Zacząłem szantażować Jima.
 - Szantażować?! Ale czym?! – niemal od razu naskoczyła na niego oburzona Aelita.
 - Znam jedne sekret, o którym wolałby nie mówić. – Uśmiechnąłem się pod nosem na ten sparafrazowany sztandarowy żarcik Kadic. Choć nie podobał mi się pomysł Odda, wolałem się nie wtrącać. Jestem pewien, że zaraz pozostali mnie wyręczą. - I nie chce też, żeby ktokolwiek o nim mówił.
 - Wiesz ty co? Szantaże są bardzo nie wporzo. – fala krytyki ruszyła, co ciekawe, za sprawą Ulricha. Spodziewałem się raczej, że to Yumi zareaguje najgwałtowniej.
 - Łał! Od kiedy jesteś taki szlachetny?! Cel uświęca środki, co nie?
 - Nie! – odparliśmy razem we czwórkę.
 - Dobra! To dzięki za wsparcie! Wolicie mnie nie mieć w klasie!
W tym czasie skończyłem wprowadzać kod procedur transportera. Pozostało tylko ostatecznie zaakceptować „lot”. Na to jednak potrzebowałem potwierdzenia od reszty, które zresztą nadeszło od razu, gdy tylko ponownie skierowałem mapę z Sektora V na Sektor Polarny.
 - Dobra, jesteśmy na skraju sektora – rzucił Odd.
 - Świetnie, zajmijcie pozycje, a ja wprowadzę kod Scypion.
Zaraz po wprowadzeniu końcowej komendy, na ekranie wyświetliły mi się panel kontroli transportera i protokoły dostępu do Kartaginy. Programik, który napisałem po pierwszej wizycie w Sektorze V skorzystał skwapliwie z tych protokołów i standardowy widok Lyoko, wyświetlany przez projektor obok, zmienił na holograficzną mapę Piątki.
 - System holosfery podłączony.
Na pulpicie pojawił się komunikat o udanym transferze i od razu usłyszałem głos Ulricha:
 - No i gdzie są te potwory?
Idąc w ślady programu, sam także przypatrzyłem się kodom autoryzacji i szybko uzyskałem dostęp do skanów Sektora V pod kątem anomalii, jaką zawsze wywoływała wirtualizacja potworów XANY. Hmm… to ciekawe!
 - Kto by przypuszczał? Wszystkie są w sali pod wami. – Spojrzałem na wewnętrzne współrzędne pomieszczenia i dodałem zdziwiony: - Nigdy jej nie widziałem. Nie byliście tam jeszcze.
 - Ale co one tam robią? – spytała zaniepokojona Aelita.
 - A skąd mam to wiedzieć? To wy jesteście w sieci. Słuchajcie, zamiast gadać, lepiej tam idźcie.
 - Stąd się tam dostaniemy? – zaczął Ulrich. Jak zwykle. Jak ktoś ma spytać o coś praktycznego, to zawsze będzie Ulrich.
 - Nie. Wejście jest z Kopuły. Szybko.
Gdy tylko wypowiedziałem te słowa, na ekranie pojawiło mi się odliczanie. Szybko otworzyłem panel kontrolny, żeby zlokalizować klucz.
 - Nie zapomnijcie dezaktywować odliczania, albo wrócicie do domu szybciej, niż wam się zdaje. Macie tylko kilka minut na znalezienie klucza.
Właśnie w tym momencie skan pomieszczenia odnalazł mechanizm, ale Odd mnie ubiegł:
 - Widzę klucz! – rzucił.
Zmieniłem skalę mapy taktycznej i przyglądałem się, jak Odd się rozpędza i niemal wypada z gry po nieudanym skoku. Szybko minęła go Aelita, która sama pobiegła po mechanizm. Czas jednak się kończył. Zacząłem odliczać na głos:
 - 5, 4, 3, 2, 1…
 - Zero! – dokończyła Aelita dezaktywując pułapkę.
 - Ładnie, Aelita.
Po kilku sekundach zaczęła się faza zmiany konfiguracji pomieszczeń, a Aelita, która jako jedyna stała na stabilnej platformie, zawołała do pozostałych:
 - Lepiej chodźcie tutaj jak najszybciej!
Reszta szybko dobiegła do bezpiecznego korytarza i ruszyła dalej.
 - Jeremy, jesteśmy przy windzie! – zameldowała Yumi.
 - To dobrze. W tym pomieszczeniu jest coraz więcej potworów. Zaczynam mieć złe przeczucia.
 - Jesteśmy – zaczął Ulrich – gdzie mamy iść, żeby rozwalić parę brzydali?
 - W stronę południowego bieguna. Tam jest wejście do komnaty.
 - Pojazdy, Jeremy! – upomniała się Yumi.
 - Już się robi – odparłem jednocześnie dematerializując i materializując pojazdy przy Interfejsie.
 - Ej, a może tam XANA urządza doroczny bal potworów? Bo do tej pory nie widzieliśmy żadnego. – zauważył Odd.
 - Racja – odparł Ulrich – Ale zobaczcie tam!
Na mapie pojawiły mi się dwie manty. Jedna z nich natychmiast zniknęła za sprawą strzałek Odda.
 - I bardzo ładnie! Trafiony! To jest czad!
 - Opanuj się, to ja go załatwiłem – uciszył go Ulrich.
 - Serio?
Znalazłem w kodzie ostatni protokół niezbędny do materializacji pojazdów w Kopule i powiedziałem:
 - Nie ma czasu na głupie gierki! Ruszajcie!
Po kilku minutach walki z mantami i mojego ciągłego niespokojnego zerkania na oddział potworów w nowej komnacie w końcu wszystkim udało się przekroczyć śluzę na biegunie południowym.
 - Jeremy, chyba jesteśmy – zaczęła Yumi.
 - Widzicie już potwory? Co robią?
 - Strzelają do jakiejś niebieskiej piłki.
 - Skoro XANA chce ją zniszczyć, to musi być ważna.
 - Dobra, to bierzemy się za nie – zameldował Odd.
 - Tak! No to lećcie, a ja spróbuję sprawdzić, co to za kula.
Walka trwała w najlepsze, a z gry odpadali kolejno Yumi i Odd, a ja zmagałem się z wyzwaniem trudniejszym niż aktywacja własnej wieży czy programowanie pojazdów, czy nawet Marabunta. Zagłębiałem się coraz bardziej w protokoły dostępu do rdzenia systemu, ale co chwila natrafiałem na zabezpieczone partycje, do których szukanie szyfrów trwałoby miesiące, jeśli nie lata.
Trudniejsze, niż Marabunta? A co jeśli…?
Szybko otworzyłem kod programu wieloczynnikowego, który nie tak dawno przysporzył nam tyle problemów. Marabunta był wirusem, który miał oddziaływać na wizualizacje programów XANY, czyli na potwory, ale tak naprawdę sama struktura kodu była przystosowana do bugowania relacji między poszczególnymi sekcjami własnych baz danych, powodując jednocześnie w ten sposób niekontrolowane rozszerzenie spektrum działania Marabunty. Wystarczyło więc jedynie zmienić strumienie wyjścia i podłączyć strumienie wejścia do tuneli. Można to łatwo zrobić wysyłając odpowiednie kody do wież przejścia. Wtedy Marabunta rekurencyjnie nawiązując i bugując połączenia między blokami wykonawczymi wprowadzi prawdziwy chaos w zewnętrznej warstwie zabezpieczeń, co pozwoli mi nie tyle dostać się do zakodowanych partycji, co zbudować tymczasowe relacje z otwartymi sekcjami, które będą doskonałą drogą do rdzenia systemu.   
I, o dziwo, to zadziałało! Marabunta wybrał najkrótszą drogę przez podprogramy stabilizujące, a nie wiązania poleceń, w ten sposób omijając jedną z najtrudniejszych przeszkód przy pomocy banalnego algorytmu Dijkstry!
Uzyskany kod był dość pokrętnie napisany, ale i tak dostatecznie jasno mówił, w jak krytycznej sytuacji się znaleźliśmy.
 - To nie do wiary – wyszeptałem - Ulrich! Posłuchaj, za wszelką cenę musisz przeszkodzić pełzaczom w zniszczeniu kuli.
 - Dlaczego?
 - Bo ona jest Sercem Lyoko. To bezpośredni dostęp do najważniejszych programów wirtualnego świata! Jeśli potwory ją zniszczą, Lyoko przestanie istnieć na zawsze! Pospiesz się! Ta kula ma tylko dwie powłoki ochronne, a pierwsza właśnie wybuchła!
Nawet nie zauważyłem, kiedy obok mnie pojawili się Yumi i Odd. Ulrich szybko poradził sobie z wszystkimi potworami. Wszystkimi, poza jednym pełzaczem, który zaszedł go od lewej i załatwił go jednym strzałem.
Czas na nasz wielki plan. W sumie, nie tak to sobie wyobrażałem, ale trudno – trzeba improwizować.
 - Aelita, twoja kolej!
 - Jaka znów kolej? Ona nic nie potrafi! – od razu wtrącił się Odd.
 - Patrz! – odparłem i powiększyłem mapę tak, że idealnie widać było stojących naprzeciwko siebie pełzacza i Aelitę. I nagle… pełzacz zniknął!
 - Ale jak Aelicie się to udało? – wydukał zdziwiony Odd.
 - Podczas wakacji rozwinęła w sobie nowe moce – wyjaśniłem – Potrafi walczyć tak samo jak wy!
 - Jeremy! Spójrz na to! – przerwała mi przestraszona Yumi. Wskazywała palcem na okno z postępującym procesem… dewirtualizacji Aelity!
 - O nie! Zdewirtualizowała się!
 - Chcesz powiedzieć, że… - Odd bał się nawet dokończyć.
 - Właśnie! Nie mogę w to uwierzyć! – nagle dostrzegłem na ekranie okno aktywnego skanera. – Co się dzieje?! Chodźcie, biegiem! – zerwałem się z fotela i pognałem do drabinki, do sali skanerów. Czekał już tam na nas Ulrich.
Od razu skoczyłem do aktywnego urządzenia, z którego wyszła Aelita, cała i zdrowa.
 - Hej, wiesz, że prawie dostałem zawału przez ciebie?! – wyrzuciłem Aelicie, która skoczyła w moje ramiona.
 - Ktoś mi powie, co się stało? – spytał Ulrich.
 - Wygląda na to, że Aelita tracąc wszystkie punkty życia jednak nie znika na zawsze – odparł Odd.
 - Nie znika? Jak to?
 - Normalnie. Tylko że wcześniej nie przyszło mi to do głowy – pospieszyłem z wyjaśnieniami. – Od chwili, gdy odzyskałaś ludzką pamięć, jesteś taka sama jak my. Teraz już nie potrzebujesz kodu: Ziemia, żeby powrócić.
 - To bardzo przydatne, w chwili kiedy XANA próbuje zniszczyć Lyoko, żebyśmy go nie mogli znaleźć w Sieci.
 - Wspaniale, Aelita! Od teraz jesteś w pełni sprawną wojowniczką Lyoko – podsumowała Yumi.
 - A teraz może już pójdziemy na kolację, co? – wtrącił po swojemu Odd.
 - My tu jeszcze trochę zostaniemy. Muszę… no, tego… sprawdzić wszystkie szczegóły związane z dewirtualizacją Aelity.
 - Spoko – wzruszył ramionami Ulrich i razem z Yumi i Oddem wszedł do windy.
Gdy tylko drzwi kabiny się zamknęły, Aelita spytała:
 - Jak sądzisz, uwierzyli w to całe przedstawienie?
 - Nie mam pojęcia, raczej kiepsko grałem. Nie jestem zbyt dobry z improwizacji.
 - Oj, daj spokój, Jeremy. Wyglądali na przekonanych.
 - Fakt – odparłem.
Spojrzeliśmy sobie w oczy i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.


Gdzieś wspominałem, że będę publikował nowe posty co tydzień. Jednak w poprzedni tygodniu nowy post się nie pojawił, a że ilość wpisów musi się zgadzać, to w ten weekend zamierzam wstawić dwie historyjki - w tym jedną dłuższą i niekonwencjonalną < w porównaniu do poprzednich >.
Cóż, pozostaje mi więc tylko podziękować za liczne odwiedziny i komentarze na blogu, oraz zaprosić do czytania i dalszego komentowania. Zapraszam także do zapoznania się z blogami takimi jak: "Juhu to my!" czy "Nie zrozumiesz potęgi miłości, XANA".
Miłej lektury...  

Tym razem historia trochę dłuższa, i równie nietypowa co poprzednia, jak na dzienniki z Lyoko, może nawet bardziej, bo opowiada o wojowniku Lyoko, który w Lyoko był raptem dwa czy trzy razy!
Warto zauważyć, że Jeremy wcale nie odpoczywa, kiedy inni bawią się w Lyoko, tylko rozwiązuje problemy o wiele większe, niż trzepnięcie pełazacza - a ten wpis będzie tego najlepszym przykładem.
Przy okazji, czy nigdy nie wydawało wam się, że reakcje Einsteina na wieści o Aelicie w tym odcinku są jakby trochę sztuczne? Warto by znaleźć dla tego odpowiednie uzasadnienie :)

niedziela, 30 listopada 2014

Spis opowiadań o CL

No tak, zgłosiłem się do sławnego w fandomie Spisu Opowiadań O Code Lyoko prowadzonego przez LyokoAngel.
Niby link do jej spisu widnieje już od kilku dni w "polecanych" stronach, ale żeby formalności stało się zadość - http://spis-opowiadan-o-cl.blogspot.com/
/qazqweop

sobota, 29 listopada 2014

Złe zagranie

Ulrich Stern, odcinek 39: "Złe zagranie";
Miłej lektury...




Gapiłem się w zeszyt od matmy i próbowałem powtórzyć sobie twierdzenia z geometrii na jutrzejszy test. Bezskutecznie. Dzisiejszy dzień jest beznadziejny.
Yumi śle mi słodkie uśmieszki, a gdy tylko myśli, że nie ma mnie w pobliżu, migdali się do Williama. Jak mogłem być tak ślepy!?
Nagle rozlega się hałas, huk, jakby odgłos pracy jakichś maszyn hydraulicznych. Dziwnie znajomy dźwięk. Po chwili jednak zagłuszały go krzyki uczniów dobiegające sprzed szkoły! Co się dzieje?
William zdziwiony podniósł głowę. Jim zrzucił nogi z stołu i skoczył do okna.
 - Co to za hałasy? – krzyknął. Nie wiem, co tam zobaczył, ale po chwili dodał – Nie ruszajcie się stąd, bo oberwiecie!
Szybkim krokiem wyszedł z biblioteki, a ja i William oczywiście od razu pognaliśmy do okna. Wtedy uświadomiłem sobie, skąd znam ten dziwny odgłos. Z Lyoko.
 - Co to takiego? – spytał William dziwnie wysokim, jak na niego, głosem.
 - Krab.
XANA musiał go zmaterializować, a teraz potwór przyszedł do szkoły, żeby zapolować na mnie i resztę. Muszę ich ostrzec. Sięgnąłem po telefon do kieszeni, ale natrafiłem na pustkę. Szybko przypomniałem sobie, że przecież Jim zabrał nam telefony, i ciągle ma je w kieszeni. Nie, ma telefon Williama, mój leży na stole! Szybko zgarnąłem komórkę z blatu i natychmiast wklepałem numer Jeremy’ego.
 - Jeremy?
 - A, Ulrich? Nareszcie jesteś.
 - Co się dzieje?
 - XANA zmaterializował trzy kraby. Jeden jest u Yumi, a Odd walczy na górze z drugim, żeby ten nie narozrabiał w mieście.
 - Trzeci jest w szkole. Zajmę się nim – spojrzałem na przypatrującego się mi Williama. – Z Williamem.
Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, jak krab strzela do wszystkiego co się rusza. W tym momencie ze szkoły wyskoczył Jim i z okrzykiem „Geronimo” ruszył na kraba. Potwór błyskawicznie się obrócił o 180 stopni i wystrzelił. Jim upadł na ziemię i złapał się za oparzone ramię.
Jednocześnie zareagowaliśmy i wybiegliśmy w stronę kraba. Odwróciliśmy jego uwagę i natychmiast skoczyliśmy w krzaki. William przejął inicjatywę i wyskoczył na przynętę. Dureń. Nawet nie wie, z czym walczy.
Dureń czy nie, stworzył okazję, której nie mogę nie wykorzystać. Potrzebuję broni. W oddali zauważam szopę ogrodnika. Miejsce, gdzie uzbroiłem się do walki z potworami, gdy XANA wysłał karaluchy. Jednak William już prowadził do niej kraba. Darł się:
 - Ulrich! Biegnę w stronę tej starej szopy! Ulrich!
Lasery mijały go coraz bliżej. Powinienem biec ratować Yumi!
Zaraz, po co? Przecież ona ma mnie za idiotę. Równie dobrze mogę załatwić tego kraba. Mój wzrok pada na stary, pordzewiały pręt zaplątany w krzaki. Wyciągam go i szybko wdrapuję się na drzewo. Usadawiam się na gałęzi, żeby móc skoczyć, gdy tylko trafi się odpowiedni moment. Spoglądam w dół i zaczyna kręcić mi się w głowie. Jak ja tutaj wszedłem? Przecież mam lęk wysokości!
Na widok kraba wyrzucam z umysłu tą myśl i bez wahania zeskakuję na potwora. Wbijam pręt w oko XANY, lecą iskry. Po chwili maszyna pada na ziemię, unieszkodliwiona. Prawie jak w Lyoko.
Prawie.
William podniósł się z ziemi i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Ubiegłem go:
 - Masz szczęście. Nie chciałem cię ratować.
Nie mam pojęcia, po co to mówię. Naprawdę tak myślę?
Oczywiście, że tak!
Tak? Skazałbym go na śmierć z powodu Yumi? To faktycznie fatalny dzień.
 - No co ty?! Zwariowałeś?! O co ci chodzi, stary?!
 - Trzymaj się od nas z dala, kapujesz?
Od „nas”? Przecież już nie ma „nas”! Co ja wygaduję?!
 - Słuchaj, koleś, to ty nie kapujesz. Ja wcale nie prowadzę w wyścigu o Yumi. Chyba, że nie wiesz.
Zapada cisza. Mierzymy się wzrokiem. Nikt się nie odzywa. Bo i po co?
Ale zaraz przypominam sobie, że są ważniejsze sprawy. Jeden krab mniej – zostały dwa. Trzeba o tym zameldować Jeremy’emu. Wyciągam telefon.
 - Ulrich!
 - Jeremy, wykończyliśmy jednego kraba!
 - Wreszcie dobre wieści. Aelita robi co się da, żeby dezaktywować wieżę, ale trzeba osłonić Yumi i Odda.
 - Zajmę się tym.
 - Razem się zajmiemy – zaczyna William. Nie ma sensu się z nim spierać.
 - Biegnij do fabryki – rzucam. – Tam jest Odd i drugi krab.
 - A ty dokąd? Stój! – krzyczy. Ale ja go nie słucham, tylko przeskakuję przez mur szkoły i biegnę w stronę domu Yumi. Po drodze mijam radiowóz pędzący w stronę szkoły. Ciekawe, co zrobią, jak zobaczą wrak kraba?
Mijam kilka przecznic i w końcu docieram do ulicy, przy której mieszka Yumi. Spóźniłem się! Dostrzegam na końcu drogi kraba!
I… samuraja?! Nieważne, kim był. Potwór jednym machnięciem odnóża rzucił nim o ścianę i wyrzucił z gry. Co ja gadam, to nie Lyoko!
Potwór ładuje działko i staje przed jakąś skuloną na ziemi postacią. Yumi!
W biegu przez moją głowę przelatują dziesiątki myśli. Czy zdążę? Czy rzucić się na drogę strzału?
Znajduję lepsze rozwiązanie – lśniący przedmiot leżący obok nieprzytomnego wojownika. Krzyk matki Yumi dodaje mi energii i zdecydowania. Skaczę przed siebie, łapię katanę i stawiam ją na linii strzału. Wszystko w ciągu ułamka sekundy. Laser odbija się od ostrza i szybuje w górę. No, teraz to już jest całkiem jak w Lyoko.
Yumi wyszeptuje moje imię, a ja staję w pozycji bojowej. Żadnych emocji. Teraz walka.
 - Tylko spróbuj, robalu! – wykrzykuję.
Krab, jakby przyjął moje wyzwanie, otwiera ogień. Jest jednak jakby trochę bardziej nieporadny niż w Lyoko. Przeskakuję między jego odnóżami, omijając promienie kolejnych laserów. Jednak powoli strzały stają się celniejsze. Jakby on się uczył, przyzwyczajał do nowego otoczenia. Muszę coraz częściej odbijać pociski, bo nie mam czasu ich unikać.
Słyszę Hirokiego: - Ile razy mam ci powtarzać, żebyś z nim chodziła?!
Głos brata Yumi na chwilę mnie dekoncentruje, a krab oddaje strzał w moją nogę. Zaraz zdobędzie przewagę!
Czas na kontratak!
Podskakuję i szybkim cięciem oddzielam jedno z odnóży od właściciela. Hiroki, mając chyba za nic całą walkę, wybiega i krzyczy: - Ulrich, jesteś świetny!
Wskakuję na kraba i już mam wbić miecz w oko XANY na jego pancerzu, ale uwaga potwora zwraca się na Hirokiego. Razem z celownikiem!
 - Hiroki, nie!
Choć pokonam kraba, zdąży jeszcze wystrzelić, prosto w głowę Hirokiego! On może tego nie przeżyć! Błyskawicznie podejmuję decyzję, upuszczam ostrze i przyjmuje na siebie strzał wymierzony w brata Yumi. Krab jedno odnóże wbija mi w ramię, przygważdżając je do ziemi, a drugie unosi do morderczego ciosu. Chyba chce się zemścić za utratę kończyny. Od kiedy to maszyna może chcieć zemsty?
Od kiedy jest pod kontrolą XANY, oczywiście.
Jak… boli…
Staram się dosięgnąć miecza, ale nie mogę. Przez ból zamazuje mi się obraz, nic nie widzę. Ostatkiem sił próbuję zrobić coś głupiego i bezsensownego – wyrwać się z stalowego uścisku kraba.
Boli…
Nie… mogę… Zaraz… zemdleję.
Spada na mnie wielkie mechaniczne ramię kraba. Boli…
Słyszę jeszcze krzyk Yumi.
Aaaah…
Koniec…


Otwieram oczy i widzę Odda. Rozpoznaję nasz pokój w internacie.
 - Hejka – zaczyna radośnie Odd.
 - Hej – szepczę jeszcze oszołomiony.
 - Zaraz mamy jazdę z chorążym Garrickiem. Hej, stary! Dobrze się czujesz?
 - Taaa… Tak, tak.
 - To dobrze – wzrusza ramionami. – Cieszę się, że jesteś w jednym kawałku. I Yumi pewnie też się cieszy.
 - Yumi?
Też się cieszę, że jestem w jednym kawałku, Odd.
Też się cieszę.


Mam nadzieję, że się podobało. Tym razem Dzienniki Lyoko nie z Lyoko. Ale, akcja na Ziemi w tym odcinku chyba mnie usprawiedliwia. Komentarze zawsze mile widziane, także anonimowe.
/qazqweop
 

sobota, 22 listopada 2014

Uwierzę jak zobaczę

Ulrich Stern, odcinek 2: "Uwierzę jak zobaczę";
Miłej lektury...




 - Damy radę, co, Ulrich?
 - Mam nadzieję, Odd.
Sabotaż nuklearny. XANA nie żartuje. Zgadzam się z Yumi, że to ogromne niebezpieczeństwo, ale przecież zawsze możemy wyłączyć superkomputer. Jeremy zdąży to zrobić w kilka sekund, gdyby zaszła taka potrzeba. To straszne, że istnieje ryzyko, że musimy poświęcić Aelitę, ale... jesteśmy w stanie to rozwiązać samemu. Jeśli XANA mimo wszystko tym razem zwycięży, może zginąć wiele osób. Choć to realne zagrożenie i zgadzam się, że można spróbować powiadomić władze, to… czy Yumi nie widzi, że nie ma najmniejszej szansy, żeby ktoś jej uwierzył i podjął odpowiednie kroki w ciągu tych kilkudziesięciu minut?!
Rozglądam się wokół. Jesteśmy w Sektorze Pustynnym. Wielką platformę, na której stoimy, przecinają kable łączące ze sobą poszczególne wieże. Dostrzegam w oddali Aelitę, czekającą na nas obok jednej z wielu formacji skalnych w tym sektorze.
 - Dobra, już mamy, skaner wykrył aktywowaną wieżę – usłyszałem wewnątrz swojej głowy głos Jeremy’ego. Jednocześnie Odd nerwowo drgnął – on też otrzymał wiadomość. Nadszedł czas na działanie. Skinąłem mu głową i ruszyłem w stronę Aelity, on pobiegł zaraz za mną.  Jest na obszarze pustynnym, blisko Oazy.
 - Wiem gdzie to jest! – odparła Aelita, gdy tylko się przy niej znaleźliśmy. Wskazała dłonią jedną z kilku formacji skalnych na sąsiedniej platformie. – Na tamtym płaskowyżu!
Początkowo nie wiedziałem, jak mamy się przedostać na kolejną platformę – dzieliła nas od niej kilkudziesięciometrowa przepaść. W następnej chwili usłyszałem coś jakby cichy grzmot i dostrzegłem pulsacje XANY. Jeremy kiedyś wspominał, że tak XANA przesyła energię i aktywuje wieże. Gestem pokazałem reszcie, żeby biegli za mną, a sam podążałem za dziwnymi zniekształceniami tekstury na ziemi. W ten sposób dotarliśmy do skalnego mostu, który umożliwiał nam przedostanie się na drugi płaskowyż.
Biegliśmy w milczeniu. Nawet Odd przestał żartować. Oczywiście, to nie pierwszy raz, kiedy XANA się budzi i grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo. Ale… dla przykładu, dwa tygodnie temu XANA opętał pluszowego misia jednej z pierwszoklasistek, Milly Solovieff. Zburzył wtedy pół szkoły i niemal zrobił ze mnie i Yumi krwawe plamy, ale… takiego ataku po prostu nie dało się brać na poważnie. A teraz… Teraz mamy atak na elektrownię atomową. Katastrofa nuklearna. To jest coś, czego nie da się nie brać na poważnie.
Powoli dobiegaliśmy do źródła pulsacji. Co ciekawe, ciągle utrzymywałem mocne tempo po tym sprincie na setkę. Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do wirtualności, mimo że jestem w Lyoko już siódmy raz. Twoje ciało nie traci sił, ale odczuwasz zmęczenie. Nie ma powietrza, ale Odd, który biegnie obok, i tak dyszy. Nie jestem za dobry z fizy, ale skoro nie ma żadnego ośrodka, to dźwięk nie powinien się rozchodzić. Mimo to wszyscy się doskonale nawzajem słyszą. Wszędzie jest jasno, ale nie ma słońca ani niczego takiego. Za to rzucamy cienie. To wszystko jest takie… dziwne.
W końcu dotarliśmy do Oazy. Była to w gruncie rzeczy tylko mała sadzawka otoczona kilkoma kamiennymi słupami. Z ziemi wyrastały małe cyfrowe krzaczki, przypominające trochę domowe bananowce, jakie hoduje moja matka. Jedynie od południa wznosiła się wysoka, masywna skała. I nigdzie żadnej wieży.
 - To nie do wiary. Co się dzieje? Gdzie ta wieża? – spytał Odd. Jego głos był niski i opanowany. Tak różny od zwykle wysokiego i piskliwego. Musi być naprawdę zdenerwowany.
 - Nie widać jej. Ale ona tu jest – odparła Aelita – Szukajcie pulsacji XANY. Tutaj się łączą.
 - Szybko! Dacie radę! Na pewno jest niedaleko! Znajdźcie ją natychmiast, zaraz będzie przeciążenie! – motywował nas Jeremy. Jednak wieży nigdzie nie było. Aelita rozglądała się wokół, wypatrując jakiegoś szczegółu, jakiejś wskazówki. Odd i ja już po kilku minutach się poddaliśmy. Wieży tutaj nie było, choć pulsacje mówiły inaczej. Może XANA oszukał nas i skaner Jeremy’ego? Nie, to mało prawdopodobne.
Z braku lepszego pomysłu wyciągnąłem mój samurajski miecz i zacząłem wbijać go w ziemię. Ostrze zapalało się na niebiesko i gasło, wzbijając przy tym małe tumany cyfrowego kurzu. Jeszcze nie rozgryzłem, czemu kiedy uderzam, katana zaczyna świecić. Chyba to dodaje energii ciosowi, albo coś takiego.
Odd przysiadł na ziemi i bawił się małym kamieniem. Znudzony przerzucał go z ręki do ręki. Jego ogromne kocie łapy świetnie się sprawdzały przy takim zadaniu. Wbiłem wzrok w ziemię i skupiłem się na swoim zajęciu – czyli zamiataniu cyfrowej platformy moim mieczem. Nagle Odd powiedział:
 - Znalazłem.
Razem z Aelitą od razu do niego podeszliśmy.
 - Wykiwał nas – zaczął wyjaśniać. – Tu nie ma wody, tylko powierzchnia. Skoczę się temu przyjrzeć.
Spojrzałem zdziwiony na Aelitę. To, co mówił Odd, nie miało sensu. Ale on rozpędził się i wskoczył do jeziorka. Jednak nie usłyszałem żadnego plusku. Aelita nie wahała się, tylko od razu ruszyła za Oddem i… przeszła przez taflę wody, jakby to był tylko hologram! Nie pozostało mi nic innego, jak skoczyć za nimi. Gdy wylądowaliśmy kilka metrów niżej, okazało się, że stoimy na kolejnej platformie. Platformie z wieżą!
Ścieżka wiła się między skalnymi płytami. Szybko dopadliśmy wieży, a Odd triumfalnie wskazał wysoką konstrukcję.
 - Jest! – wykrzyknął. Wtedy, zza jednej z wielu naturalnych skalnych kryjówek wychynął wielki potwór, przypominający czerwony talerz na czterech mechanicznych odnóżach, który od razu strzelił do zaskoczonego Odda. Ten zaliczył potężne trafienie w kolano.
 - Uwaga! – dodał – Nienawidzę tych wstrętnych krabów.
Po chwili swoją obecność ujawniły dwa kolejne potwory. Każdemu ich ruchowi towarzyszył dźwięk ciężkiej maszynerii hydraulicznej. Natychmiast dobyłem miecza i gdy tylko kraby ustawiły się w klin, krzyknąłem:
 - Aelita! To ciebie szukają! Uciekaj! Już!
Ustawiłem się w pozycji bojowej, gdy nagle jeden z krabów przeskoczył obok mnie i zaczął gonić Aelitę. Otworzył ogień, a każdy laserowy pocisk zrywał pustynną teksturę z podłoża. W końcu wycelował i oddał morderczy strzał. Na szczęście, w ostatniej chwili Odd na czterech łapach podbiegł do potwora i przyjął atak na siebie. Zatoczył się i upadł na ziemię, a w następnej chwili rozpadł się w cyfrowy pył.
Nie martwiłem się o niego. Po utracie wszystkich punktów wracał bezpiecznie do skanera. Co innego Aelita – ona nie miała takiej możliwości. Na szczęście brawurowy manewr Odda odwrócił uwagę potwora i Aelita zdążyła się ukryć miedzy skałami.
Teraz mogę załatwić potwory. Przyjąłem na katanę cztery strzały, a następnie schyliłem się i ruszyłem biegiem w stronę najbliższego kraba. Gdy dzieliło mnie od niego tylko kilka metrów, uznałem, że najwyższy czas wypróbować w walce nową sztuczkę, którą ostatnio trenowałem. Nagle obok mnie pojawiły się dwa moje duplikaty. Gdy one skupiły na sobie ogień dwóch krabów, ja osobiście zająłem się trzecim. Wskoczyłem na niego i wbiłem miecz w znak na jego pancerzu – słaby punkt, Oko XANY.
Nagle usłyszałem wypowiedź Jeremy’ego, na pewno skierowaną do Odda.
 - Dzięki za uratowanie Aelity. Jest niedobrze! Dziewięćdziesiąt pięć procent! – pewnie mówił o napięciu zgromadzonym na słupie. – Zaraz XANA będzie mógł zaatakować elektrownię!
Czyli muszę zwiększyć tempo i otworzyć Aelicie drogę jak najszybciej! Podbiegłem do duplikatów i skinąłem na nie głową.
 - Dawaj! – rzuciłem. Jeden z klonów z uniesionym ostrzem spróbował skoczyć na kraba, ale został natychmiast zdewirtualizowany. Potwór jednak nie spodziewał się drugiego identycznego ataku zaraz po pierwszym, i kolejny klon rozciął kraba na pół.
Kontrolowanie więcej niż jednego ciała przez dłuższy czas okazało się wykańczające, więc natychmiast dokonałem fuzji i połączyłem oba wcielenia, nim utraciłem wszystkie siły.
 - Fuzja! Dobra, został tylko jeden!
Jeremy nie zrozumiał mojego działania i niemal natychmiast usłyszałem jego pełen wyrzutów głos:
 - Ulrich! Zwariowałeś?!
Nie przejąłem się tym i zaatakowałem. Krab otworzył ogień i oberwałem w ramię. Mimo pozornego bólu spiąłem się w sobie i korzystając z mojej supermocy w Lyoko, supersprintu, wskoczyłem na potwora, a po chwili zniszczyłem go tak, jak dwa poprzednie.
 - Szybko, biegnij! Jest już dziewięćdziesiąt osiem procent!
 - Dobra, teraz ty, Aelita.
Aelita wbiegła do wieży. Po kilku chwilach konstrukcja zmieniła kolor poświaty na niebieski, a w oddali dostrzegłem dziwne białe światło.
Czyli wszystko poszło dobrze.
 - To co, może wycieczka w przeszłość?


Między wierszami - oto czemu Ulrich tak rzadko używa tryplikacji. 
/qazqweop